Jak uleczyć filozofa z dobrego nastroju? Hipokrates wezwany przez mieszkańców Abdery do przypadku Demokryta, kazał pigułom na dyżurze najpierw przygotować tzw. terapię ciemiężycową. Nie wiemy dokładnie na czym taka terapia miała polegać. Wiemy natomiast jaki był cel jej zastosowania: ciemiężyca była lekiem dla świrów. Według Lukiana [Prawdziwa historia XVII] Chryzyp musiał się jej poddać czterokrotnie przed pośmiertnym wstąpieniem do krainy szczęśliwości, tak bardzo skopała mu zwoje mózgowe uprawiana za życia filozofia stoicka.
Ale dlaczego Abderyci zdecydowali się zwrócić o pomoc do Hippokratesa? W czym objawiało się szaleństwo Demokryta? Najwyraźniej chodziło o to, że Demokryt miał głęboko w nie poważał zbytnio swoich współrodaków i ich życiowych planów:
Zachodzi […] uzasadniona obawa, że jeśli Demokryt postradał rozum – pisali do Hippokratesa – nasze miasto, Abdera, doprawdy się wyludni. Przedtem nie dbał bowiem o nic, nawet o samego siebie, teraz czuwa dzień i noc, śmiejąc się z wszystkich rzeczy, małych i dużych, i trwa w przekonaniu, że życie nie jest w ogóle nic warte. Ktoś się żeni, ktoś wyrusza w kupiecką podróż, ktoś angażuje się w działalność publiczną, inny znów rządzi, uczestniczy w poselstwach, głosuje, choruje, odnosi rany, umiera. A on ze wszystkiego się śmieje, niezależnie od tego, czy widzi ich smutnych i ponurych czy też radosnych [Pseudo-Hippokrates, O śmiechu Demokryta].
Ale dlaczego małżeństwo, podróżowanie albo uprawianie polityki miałyby być śmiechu warte? Powadze naszych zaangażowań i całego tego biegania za własnymi sprawami stoi na przeszkodzie Prawda. Prawda przez duże „P”. Prawda, którą można wbić komuś w plecy, albo wybić mu nią zęby. Oto ta banalna jak kij bejsbolowy prawda:
[…] mniemaniem słodkie, mniemaniem gorzkie, mniemaniem ciepło, mniemaniem zimno, mniemaniem barwa; prawdą atomy i próżnia.
Jak twierdził starszy od Demokryta o jakieś czterdzieści lat Anaksagoras, są na ziemi dwa rodzaje przedmiotów: substancje i to, co powstaje z ich zmieszania. Substancje mają tę cechę, że po ich podzieleniu na części, wszystkie części nadal są tymi samymi substancjami, co całość, z której powstały. Jeżeli na przykład rozlejesz pół litra wódki po kieliszkach na imieninach Twojej Starej, to w każdym kieliszku masz wódkę. Jeżeli jednak postanowisz spełnić swoje marzenia i ściągnąwszy z półki japońską katanę…
… rozetniesz na pół Twoją Starą, to żadnej z powstałych w ten sposób połówek nie będzie już można nazwać solenizantką. Jest tak dlatego, że Twoja Stara, podobnie jak ty sam, twój pies, twój dom, twoja planeta i twoja galaktyka jesteście tylko mieszaniną substancji. Tym zaś, co istnieje naprawdę i w najwyższym stopniu, są same substancje pojęte, w bardzo nowożytnym stylu, jako składniki rzeczy. To, co istnieje naprawdę, ani nie powstaje, ani nie ginie. Powstawanie i ginięcie przydarza się tylko bytom takim jak Twoja Stara, powstałym ze zmieszania tego, co naprawdę istnieje:
Hellenowie [i nie tylko – przyp. M.P.] mają fałszywe wyobrażenie o narodzinach i śmierci – pisał Anaksagoras – Żadna bowiem rzecz się nie rodzi i nic umiera, tylko miesza się z rzeczy istniejących i na nie rozkłada. Tak więc poprawnie powinni narodziny nazywać zmieszaniem się, a śmierć rozdzieleniem.
Starszy o kolejne czterdzieści lat od Anaksagorasa Empedokles uważał, że są tylko cztery substancje tego rodzaju: woda, ziemia, powietrze i ogień:
Posłuchaj najpierw o czterech korzeniach wszystkich rzeczy: Zeus błyszczący, Hera życiodajna, a także Aidoneus i Nestis, która łzami zasila źródła śmiertelnych.
Zeus – Ogień, Hera – Ziemia, Nestis – Woda i Aidoneus – (prawdopodobnie – jury is out on this) Powietrze. Gdzieś w połowie piątego wieku p.n.e., może współcześnie z Empedoklesem, Leukippos wpadł na pomysł, żeby ostateczne składniki rzeczywistości, których istnienie może być przedmiotem czegoś więcej, niż tylko pierdzielenia mniemania, nazwać atomami. Atomy to takie małe spoiste ciałka, których nie można żadnym sposobem nie tylko podzielić na części, ale i zobaczyć. Ich istnienie możemy zauważyć, kiedy obserwujemy wypolerowaną klamkę (porzućcie sprośne skojarzenia) w bardzo starym domu, która była naciskana kilkadziesiąt razy dziennie przez powiedzmy dwieście lat. Zobaczymy, że klamka jest starta – trochę tej klamki ubyło. Czego ubyło? Nie klamki – atomów, które klamkę tworzą, a których nie widzimy jak osiadają na dłoniach „naciskaczy”. Tak ten proces opisuje znany atomista i erotoman Lukrecjusz:
I patrz: gdy suknie rozwiesisz na falą zmywanych skałach,
Same ci wodę wchłoną i same na słońcu wyschną,
Ale nie ujrzysz, jak wilgoć do szat zdołała się wcisnąć,
Ani jak się w powietrze ulatnia z nich na upale.
Czemu? Bo ciecz jest z ciałek tak drobnych, że ich wcale
Ludzkie oko nie ujrzy. Pierścień, noszony stale
Przez długie lata słoneczne, znacznie się ściera u spodu.
Najtwardszą skałę wydrąży kroplami ciekąca woda,
A w pulchnej nawet ziemi oracza praca długa
Zjada niepostrzeżenie żelazne ostrze pługa.
Każdy widzi, jak dawniej równe gościńce kamienne
Starły się od nóg tłumu w zwykłej przechadzce codziennej;
Spiżowe u drzwi posążki, pozdrawiające z wnęki,
Wciąż krótsze mają prawice od podawania ręki.
Widać więc, że maleją przedmioty ścierane częściej —
Ale jakie co chwila z nich ubywają części,
To już zakryte oczom przez matkę-przyrodę zazdrosną [Lukrecjusz, O naturze wszechrzeczy).
Jeżeli zatem wszystko zmieszane jest z ciałek, które poruszają się w sposób zupełnie przypadkowy w nieskończonej a próżnej przestrzeni, to widok owych zmieszań zakładających lokaty bankowe, startujących w wyborach, wychodzących za mąż czy modlących się w kościołach musi być śmieszny. Oto jaki sposób Demokryt wyjaśnił powód swojej wesołości biznesmenowi, który zastanawia się nad kupieniem starego wariata w Lukianowej Wyprzedaży żywotów filozoficznych:
Demokryt: Pytasz [czemu się śmieję]? Ponieważ wszystkie wasze sprawy śmieszne mi się wydają i wy sami!
Kupujący : Co? śmiejesz się z nas wszystkich – i sprawy nasze za nic sobie masz?
Demokryt: Tak! Nic bowiem nie ma w nich pociągającego, wszystko próżnia, atomów wirowanie, bezkresność!
Nie trzeba Demokryta traktować ciemiężycą. Miał on swój rozum, a był to rozum prawdziwie oświecony i to oświecony w bardzo nowoczesny sposób. Patrząc z tej nowocześnie oświeconej perspektywy cały ten bałagan zwany historią i wszystkie te małe bałagany zwane biografiami, to śmiechu warte duperele. Wszystko się zmienia, a w kolisku przemian narodziny i wzrost przeplatają się z rozpadem i śmiercią:
Ani ruchy niszczące nie mogą zwyciężać trwale,
Ani ruchy narodzin i wzrostu nie mogą ocaleń
Dawać wiecznych, bo jedna meta i życia, i zgonu
Dla całej jest materii, dla wszystkich ziaren milionów.
Przed nieskończonym czasem wszczęta w naturze całej
Toczy się wciąż jednako zacięta walka ciałek.
Tutaj zwycięża życie, tam tryumfuje znowu
Śmierć — i tak na przemiany. Żałobnej mowy słowu
Wtóruje płacz dziecięcia, które na świat przychodzi.
I nie ma takich nocy, dni takich ani godzin,
Żebyś pomiędzy wrzawą życia, które się budzi,
Nie słyszał ciężkich jęków umierających ludzi.
Optymistyczne. Ciao!