Wszystko już było i to, co się dzieje to tylko jąkanie historii. Dwa i pół tysiąca lat temu Grecy, tak jak my, mieli potężnego sąsiada i też mieli demokrację. Co śmieszniejsze mieli też swój Smoleńsk. Rolę napromieniowanej Czarnobylem metropolii czerwonoruskiej odgrywał w tamtych odległych, ale równie głupkowatych czasach Archipelag Arginuzyjski. Ateńscy wodzowie pokonali tam Spartan uwalniając z oblężenia jedną z własnych armii, którą Spartanie zamknęli w potrzasku. Było tych wodzów ośmiu. Ich pech polegał na tym, że pod koniec bitwy rozpętała się burza morska, przez co nie mogli uratować rozbitków ze zniszczonych okrętów Ateńskich. Po powrocie do Aten kazano strategom tłumaczyć się z tego, że nie ratowali rozbitków, a uznano, że to musi być ich, tzn. wodzów wina, ponieważ oni sami nikogo innego nie obwiniali, a całą winę zwalali na brzozę, oj pardon, burzę. Oto fragment w którym Ksenofont opisuje początek śledztwa arginuzyjskiego:
[…] w radzie opowiadali strategowie o bitwie i o gwałtowności burzy. Kiedy jednak Timokrates oświadczył, że i pozostałych strategów należy uwięzić i pod sąd oddać, rada i ich uwięziła. Następnie odbyło się zgromadzenie ludowe, na którym inni poczęli oskarżać strategów, a zwłaszcza Teramenes, że powinni się wytłumaczyć przed sądem z tego, że nie uratowali rozbitków, a na dowód, że oni nikogo innego o to nie winili, pokazywał list, przysłany przez nich do rady i narodu ateńskiego, nie szukający winy w niczym innym poza burzą. Potem jednak każdy ze strategów wygłosił krótką obronę, gdyż nie dano im zgodnie z prawem czasu na dłuższe przemówienie, a wszyscy przedstawili przebieg wypadków: że oni sami płynęli na wroga, ratować zaś rozbitków nakazali dowódcom okrętów, ludziom do tego odpowiednim, byłym strategom, Teramenesowi i Trasybulowi, oraz innym podobnym - — i jeżeli koniecznie trzeba kogoś obwiniać w sprawie ratowania rozbitków, to nikogo innego poza tymi, komu to było nakazane; „Z tego powodu, że oni nas obwiniają — mówili oni — nie będziemy kłamliwie twierdzić, że to oni sami są sprawcami nieszczęścia, lecz że gwałtowność burzy przeszkodziła ratowaniu” — i na potwierdzenie tego jako świadków stawiali sterników i wielu innych uczestników wyprawy [Ksenofont, Historie greckie, ks. I, VI, 5–7].
Ale co tam sternicy i inni ludzie, którzy rzeczywiście tam byli. Za szczególnie wiarygodne uznano sprawozdanie kogoś, kto sam o sobie mówił (czemu miałby kłamać?), że ocalał płynąc na beczce z mąką, a umierający marynarze kazali mu przekazać mieszkańcom Aten, że ich śmierci są winni tylko i wyłącznie postawieni w stan oskarżenia strategowie. Oto sprawozdanie Ksenofonta:
Przed zgromadzenie wystąpił także pewien człowiek, twierdzący o sobie, że uratował się na beczce mąki i że tonący marynarze powierzyli mu w razie uratowania się obowiązek obwieszczenia ludowi, że tych, którzy w obronie ojczyzny okazali się najdzielniejsi, nie uratowali właśnie strategowie [Ksenofont, Historie greckie, ks. I, VI, 10–12].
To sprawozdanie żywej czarnej skrzynki nie poprawiło położenia podsądnych. Wkrótce mieszkańcy Aten powołali Stowarzyszenie Rodzin Arginuzyjskich, którego członkowie chodzi po placach (w okolicznościach V w p.n.e. były to z konieczności place publiczne albo nawet narodowe) i opowiadali, że winni śmierci ich najbliższych z pewnością ci, którym udało się przeżyć:
Stronnicy więc Teramenesa w czasie [jakiejś tam] uroczystości przygotowali wielu ludzi w czarnych płaszczach i z włosami przy samej skórze ostrzyżonymi, aby ci wyruszyli na zgromadzenie jako krewni poległych, i jednocześnie namówili Kalliksena, aby na zgromadzeniu tym oskarżał strategów [Ksenofont,Historie greckie, ks. I, VII, 9].
Historycy starożytni nie przekazują nam szczegółowych informacji o krążących wśród ludu wieściach spartańskich tajnych maszynach do wytwarzania sztucznej burzy morskiej. Nie wspominają także o eksperymentach myślowych mających na celu wykazanie, że burza morska nie mogła zniszczyć okrętów, bo przecież ani powietrze, ani woda (jedyne dwa składniki burzy morskiej) nie są w stanie przebić grubych na pięć centymetrów desek drewnianych, i nie mogły w związku z tym połamać drewnianych burt okrętów z fabryki Tupolesa. Zamieszanie musiało być jednak wielkie, skoro Ksenofont poświęca mu aż dwa rodziały swoich Historii.
Jak się to wszystko skończyło? Ośmiu strategów skazano na śmierć i na sześciu z nich wyrok wykonano. Pojawiały się wprawdzie kontrrewolucyjne głosy tzw. rozsądku, nawołujące do przestrzegania procedur prawnych, ale:
[…] większość […] wydawała okrzyki, że byłoby oburzające, gdyby ktoś nie pozwolił ludowi czynić, co mu się tylko podoba [Ksenofont, Historie greckie,ks. I, VII, 12]
Kto miał rację? Sprawę rozstrzygnąć było bardzo trudno, zwłaszcza, że mniej więcej wtedy pojawił się a Atenach Gorgiasz z Leontinoj, który twierdził, że, po pierwsze, bitwy pod Arginuzami w ogóle nie było; po drugie, nawet gdyby była, to i tak nikt by nie mógł się dowiedzieć co się rzeczywiście wydarzyło; a po trzecie, nawet gdyby ktoś się tego dowiedział, to i tak nie mógłby nikomu przekazać wiadomości na ten temat, bo beczki z mąką nie pływają.
Do ciekawostek należy, że podczas przeprowadzania procedury sądowej, niektórzy urzędnicy wyrażali wątpliwości co do prawomocności podejmowanych przez Zgromadzenie Narodowe decyzji, i tych urzędników po namyśle postanowiono również posadzić na ławie oskarżonych. Tylko jeden podstarzały intelektualista sprzeciwił się decyzji podjętej przez Trybunał Rewolucyjny. Nazywał się Sokrates i był synem Sofroniska [Ksenofont, Historie greckie, ks. I, VI, 15–16].