Zauważyliście, że prawie każde drzewo jest w jakiś sposób skrzywione? I tak samo jest z ludźmi. Większość z nas to osobniki odbiegające od normy – pokrzywione, skarlałe, popękane. Wychowywania takich jednostek nikt nas nie musi uczyć. Rodzicom zupełnie bez wysiłku przychodzi spapranie procesu wychowawczego. Powstaje pytanie: Czy w ogóle da się go NIE schrzanić? Da się w ogóle kogoś DOBRZE wychować?

Różnie na to pytanie odpowiadano. Dzisiaj w tym temaci tylko jedna uwaga z mojej strony.

Był taki psychoanalityk i psychiatra francuski, Lacan mu było, który uważał, że dla wychowania normalnego, jako tako przystosowanego do rzeczywistości i nie rozsypującego się w zetknięciu z trudnościami życia człowieka konieczne jest, aby pomiędzy drugim a trzecim rokiem życia znalazł się ktoś, kto dokona na bajtlu aktu tzw. kastracji symbolicznej. Ten bezkrwawy (za zwyczaj) akt polega na tym, że w życiu przedszkolaka pojawia się, ktoś, kto mówi mu: „NIE!” Może to być od biedy matka, ale tradycyjnie w naszej kulturze rolę tę spełniają ojcowie i w związku z tym, kastratora określa Lacan mianem Ojca Symbolicznego. Dziecko mówi: „Chcę tego!”, Matka (tzw. Matka Wyobrażeniowa) tłumaczy: „Ale może coś innego?” albo odwraca uwagę: „O patrz tam, cio to jeśt?”. Ojciec mówi: „Nie wolno!” To ojcowskie „Nie wolno!” stanowi dla dziecka bramę do prawdziwie ludzkiego, czyli kulturalnego życia. Mówię „kulturalnego” bo kultura opiera się na języku, a język (w każdym razie ludzki język) opiera się na logice, zaś logika opiera się na negacji. Wiedział o tym Ludwig Wittgenstein, który pisał w swoim Tractatusie:

Operacja N(p), to po prostu negacja. Inaczej mówiąc: wypowiadać zdania, mówić językiem, to znaczy przeczyć. Negacja, zaprzeczenie jest jedyną bramą prowadzącą do kultury i normalnego ludzkiego życia. Żeby przez tę bramę przejść, trzeba, żeby ktoś nas symbolicznie wykastrował swoim ojcowskim „Nie!” Człowiek, u którego akt kastracji zostanie zakłócony, albo, co gorsza, taki, w życiu którego w ogóle do niej nie dojdzie, zostanie, albo, w tym pierwszym przypadku, neurotykiem  szukającym po omacku wielkiego Ojca (obsesje, kompulsje, tradycyjny katolicyzm, Grzegorz Braun), albo, w tym drugim, oderwanym od kultury psychotykiem poetą  (transdżender, Komitet Obrony Demokracji itp.).

Czy można tego wszystkiego uniknąć? Byli i są tacy, co tak uważają. Już Antystenes z Aten, założyciel szkoły cynickiej, wygłaszał mowę pt. „O tym, że nie można niczemu zaprzeczać”. Dowodził w niej, że wszelkie zaprzeczanie i negowanie jest pozorne i że w związku z tym ludzi prawdziwie kulturalnych, nie ma. Są tylko wspomniani neurotycy i psychotycy z pretensjami do normalności. W związku z tym, jeśli wychowujesz dziecko, nie kastruj go. Ucz go mówić bez używania negacji. Nie będzie może zbyt inteligentne (z logiką, jako gniazdem negacji się nie zapozna), ale za to będzie na zwierzęcą modłę szczęśliwe. Jak te piękne konie u Swifta. Język pięknych koni, Huyhnhnmów, które spotkał u kresu swojej podróży Gulliwer, jest pozbawiony negacji:

„Na to nam jest dane używanie mowy, żebyśmy się wzajem rozumieli i przekazywali sobie wiadomości o rzeczach , które są. Owóż jeśli się mówi rzecz jaką, która nie jest, nie osiąga się tego celu, bowiem ja nie rozumiem tego, co ty mówisz, i nie wyprowadzasz mnie z mej nieświadomości, lecz ją powiększasz. Musiałbym tedy wierzyć, że czarne jest białe, a krótkie – długie”[1].

Język koni nie potrzebuje negacji, bo nie ma w nim miejsca na kłamstwo. Czy zatem wszelka kastracja, a co za tym idzie wszelka kultura jest kłamstwem? Jako neurotyk nauczyłem się wierzyć, że NIE. Ale może NIE mam racji.

[1] Jonathan Swift, Podróże Gulliwera, tłumaczenie anonimowe, PIW, Warszawa 1971, s. 277.

PS: Kiedyś tego namiętnie słuchałem. Chyba nadal się broni. Macie tu Jacka Kaczmarskiego Houyhnhnm. To ostatnia piosenka z cyklu Podróże Gulliwera: